Przesłanie dla Młodzieży



Pani Maria zapytana przez nas o jakieś przesłanie dla młodzieży mówi:


,,Ja to takie mam swoje przemyślenia… Obowiązkiem naszym (ludzi z doświadczeniem II wojny światowej) jest przekazać młodzieży nasze wspomnienia. Jednak młodzi nie powinni żyć polską martyrologią, ale muszą umieć stworzyć nowa, świeżą Polskę, która nie będzie bazowała na martyrologii i będzie Polską sprawiedliwą dla wszystkich. Wiem, że czasami młodzież nie chce słuchać tych wspomnień i całej tej martyrologii. Wy, młodzi, musicie żyć swoim życiem, ale trzeba znać jego fundament.

Czy młodzież potrafi żyć? Czy młodzież się nie zagubi w tej pogoni za pieniądzem?" Zadaje retoryczne pytanie Pani Maria.

,,My zaczynaliśmy kompletnie od zera. Nawet kawałek mydła potrafił nas cieszyć… A teraz? Wszyscy chcą mieć od razu piękne mieszkania z dobrym wyposażeniem, lodówką, telewizorem..."

Ja już mogę umierać…

W zasadzie uważam, że miałam szczęśliwe życie… Ja się śmierci nie boję… Ja już mogę umierać…

Pani Mario!

Jesteśmy zaszczyceni, że mogliśmy poznać Panią i całą tą niesamoitą historię. Podziwiamy Pani optymizm i odwagę. Życzmy zdrowia, radości z dzieci i wnuków. Wszystkiego dobrego!

Historia Jerzego Jętkiewicza, brata Pani Marii.

W czasie okupacji Jerzy należał do konspiracji i szkolił się w podchorążówce. Szkolenia odbywały się w domu rodziny Jętkiewiczów przy Twardej 11. Pewnego dnia dowiedzieli się o wielkiej wsypie i chłopcy z podchorążówki musieli się rozproszyć, żeby nie dać się aresztować. Jerzy razem z kilkoma kolegami uciekł do Wilna. Tam zaangażował się w partyzantkę wileńską najpierw pod dowództwem gen. Piaseckim, a później gen. Łopaszką. Patrolowali Wilno i Puszczę Augustowską. Jerzy został lekko ranny w rękę i kurował się u ciotki w Wilnie. Miał zakaz wychodzenia z domu, ale pewnego dnia zszedł na dół po papierosy do kiosku i tam został zgarnięty w łapance ulicznej. Został wywieziony w głąb Niemiec do obozu.

„On był bardzo odważny i lubił ‘szpanować’ ” - mówi z uśmiechem Pani Maria. Uciekł z obozu, wsiadł w pociąg, zastrzelił SS-mana z jego pistoletu. Później przebrał się w jego mundur, a swoim płaszczem zakrył zabitego Niemca. „Wysiadł w Warszawie i jak gdyby nigdy nic przyszedł do nas do domu na Twardą 11. Jak mama go zobaczyła, to od razu zemdlała. W gnieździe konspiracji zjawia się nagle SS-man…”- Pani Maria przedstawia nam sytuację.

„Jerzy strasznie się rwał do Powstania i chciał walczyć za wszelką cenę. To nie był tylko patriotyczny obowiązek, ale i dobra rozrywka”- wspomina Pani Maria. Walczył tam bardzo bohatersko, pomagał wywozić rannych z terenów walk powstańczych.

„Jerzy był bardzo przystojny. Uwodził dziewczyny ubrany w pelerynę podhalańską i kapelusz” - wspomina z uśmiechem Pani Maria.

Po Powstaniu znalazł się w oflagu i stamtąd uciekł. Udało mu się nawiązać kontakt z rodziną i przybyć do Płocka. Po dwóch dniach został zaaresztowany przez UB. Trzymali go w więzieniu przez kilka miesięcy. „Jerzy miał w depozycie trochę pieniędzy i zegarek i dał komendantowi depozyt w zamian za podpisanie zwolnienia. Wrócił do domu i pokazał mamie zwolnienie z więzienia. Niestety, musiał jak najszybciej uciekać”. Rodzina zapakowała mu do walizki bieliznę na zmianę, trochę pieniędzy i Jerzy wyruszył w drogę.

Po 3 dniach przyszła widokówka z Czechosłowacji. „Nie wiedzieliśmy, jak tam się dostał. W ogóle nie wiedzieliśmy, co działo się z Jerzym po wyjeździe z Płocka”.

Pani Maria wie teraz, że z Czechosłowacji przedostał się do Anglii, gdzie skończył Akademię Wojskową, a później wyjechał do Francji. Tam spotkał się ze sławnym pianistą Karolem Małcużyńskim. Karol przyjechał do Milanówka i opowiedział nam, że spotkał Jerzego we Francji oprowadzającego francuskie wycieczki (mimo tego, że w ogóle nie uczył się wcześniej francuskiego). Z Francji pojechał do Włoch, skąd też wysyłał widokówki.

Co robił i z czego żył? Jak podróżował i gdzie był pozostaje zagadką.

Wiadomo, że w 1950 roku postanowił wrócić do Polski. Zanim skontaktował się z rodziną został pojmany przez UB i postawiono mu zarzut uczestnictwa w partyzantce wileńskiej i współpracy z francuskim wywiadem. Jak później się okazało, na przesłuchania był brany o godzinie drugiej w nocy. Jedynym znakiem dla rodziny, że Jerzy jest w Warszawie były „odwiedziny” agenta UB który wypytywał o niego. Jerzy został rozstrzelany w 1953 roku w więzieniu na ulicy Rakowieckiej w Warszawie, mimo że nie przyznawał się do większości zarzutów. Takie były metody działania reżimu. „Oprócz jednego sygnału [wizyta agenta UB] nie wiedzieliśmy, co się dzieje.” Sąd skazał Jerzego na karę śmierci i utratę mienia. „Do domu przyszedł nakaz o przepadku mienia. Pytaliśmy się, o co chodzi i czemu tak się dzieje. Urzędniczka powiedziała, że to jest dokument dołączony do aktu zgonu. Tak się dowiedzieliśmy o jego straceniu. Zaczęliśmy wtedy szukać miejsca pochówku.” Mąż Pani Marii nawiązał kontakt z przedstawicielami więziennictwa i dowiedział się, że w tym okresie chowali zabitych na Warszawskim Cmentarzu Wojskowym. Mąż Pani Marii spotkał się z grabarzem, który wskazał miejsce zakopania zwłok pomiędzy trzema małymi modrzewiami. Od tej pory starał się o zezwolenie na grób ziemny i postawienie płyty pamiątkowej. „Mąż narażał swoją reputację i swoje stanowisko, ale po 20 latach udało nam się uzyskać pozwolenie na grób.”- wspomina Pani Maria.

Święta musiały być!

Pani Maria zapytana przez nas o życie w czasach wojny odpowiada:

Było bardzo ciężko. Ojciec nie miał pracy, a matka nie pracowała, bo wtedy kobiety w ogóle nie pracowały. U nas w domu było bardzo dużo ludzi przygarniętych, dwie studentki, różni ranni, których trzeba było przechować...

W domu urządzaliśmy kilka konspiracyjnych Wigilii. Jedną pamiętam szczególnie. Chłopcy przynieśli wielką choinkę, a sanitariuszki robiły ozdoby na tę choinkę. Ozdoby były bardzo ładne i przedstawiały różne sceny rodzajowe z życia konspiracji. Choinka przystrojona była biało-czerwonymi wstęgami, a na górze przyczepiony był Biały Orzeł. Wigilia była bardzo udana. Ktoś przyniósł trochę grzybów, ktoś przyniósł kartofle. Było 10 chłopaków i 10 dziewczyn. Wszyscy zostali na noc ze względu na godzinę policyjną. Śpiewaliśmy kolędy, patriotyczne i partyzanckie pieśni. Rano rozchodzili się pojedynczo. Święta musiały być!

Żegota trochę wspomagała, ale pieniądze nie były bardzo duże. Pochodziły z konspiracyjnych składek w kraju.

Było głodno, ale bardzo ciepło. Janka do tej pory wspomina, że dzieliliśmy się z nią ostatnim kawałkiem chleba.

On go nawet nie znał!

Janeczka była bardzo zdolnym dzieckiem. W Płocku od razu poszła do 3 klasy. Wcześniej Pani Maria z Matką uczyły ją w domu czytać, pisać i liczyć. Pierwsze dwie klasy szkoły podstawowej miała opanowane. W Milanówku skończyła podstawówkę i poszła do gimnazjum.

Brat Pani Róży - Wuj Janki, Zwanzigar, zaczął szukać swojej rodziny w Polsce przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Napisał list do siedziby MCK w Zurychu. W tym samym czasie Ojciec Pani Marii napisał do niego list na adres, który Pani Róża dała Matce Pani Marii przed śmiercią. Zwanzigarowie już nie mieszkali pod tym adresem, ale list powędrował do MCK w Zurychu. Tam te listy się spotkały i udało się nawiązać kontakt z Wujostwem Janki. „Oni bardzo pomagali w wychowaniu Janki. Głównie polegało to na przysyłaniu paczek żywnościowych, ale bardzo często były one rozkradane przez celników. To było okrutne, kiedy dostawaliśmy paczkę z Ameryki, a w środku były kamienie”- śmieje się gorzko Pani Maria.

Pani Maria poszła do liceum im. Stanisława Małachowskiego w Płocku. W czasie wojny Niemcy urządzili tam stajnie dla koni. „Cała młodzież się skrzyknęła i oczyszczaliśmy budynek szkoły. Uczyliśmy się bez podręczników i notatek. W tym liceum zrobiłam maturę.”

W 1955 roku rodzina Jętkiewiczów wróciła do Milanówka.

„Dopiero w 1963 r. dostałam mieszkanie spółdzielcze w Warszawie. Bardzo chciałam dostać się na medycynę, ale mnie nie przyjęli z powodu mojego brata, który był za granicą. Później pracowałam w Polimexie, ale wyrzucili mnie, kiedy dowiedzieli się o moim bracie.” To był bardzo gorący okres. Zwalniani z pracy byli nie tylko ci, którzy mieli jakikolwiek kontakt z kimś poza krajem, ale też ci, którzy kształcili się za granicą.

„Później wyszłam za mąż i odchowałam dzieci. Dostałam pracę w biurze projektów i przepracowałam tam 35 lat.” - opowiada bez szczegółów Pani Maria. Mąż Pani Marii był prawnikiem. Skończył prawo i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. „Kiedy składał aplikację do prokuratury, to odrzucili jego kandydaturę, bo ja miałam brata za granicą. On go nawet nie znał! To był takie absurdy, które odciskały się wtedy na wszystkich”- uświadamia nas Pani Maria.

Trzymali nas tam całą dobę.

„W Płocku czuliśmy się bardzo bezpiecznie. Ojciec znalazł pracę u Niemca Neumanna” - mówi Pani Maria.

Pani Maria z Matką musiały pójść na posterunek gestapo, żeby się dać zarejestrować, bo przyjechały z Warszawy. „To było straszne przeżycie. Trzymali nas tam całą dobę. Matka mówiła, że nie może pracować, bo jest chora, a ja nie miałam jeszcze 16 lat, więc obowiązek pracy mnie nie obejmował.” - wspomina Pani Maria.

Jak 9 grudnia skończyłam 16 lat to od razu pojawił się nakaz pracy do stoczni rzecznej nad Wisłą. Miałam tam zakładać nity. A ja byłam taką małą dziewczynką, gdzie ja do pracy w stoczni?”- śmieje się pani Maria. „Niemka, która była odpowiedzialna za zatrudnienie, była straszną łapowniczką. Wuj kazał gosposi uprać i dostarczyć jej firanki. Nakaz pracy gdzieś przepadł.”- mówi z uśmiechem Pani Maria.

Płock przed wojną był bardzo licznie zamieszkiwany przez żydowską finansjerę. Z dziesięciotysięcznej społeczności przetrwało tylko kilka osób, które zgłosiły się na gestapo i cudem ocalały. „Za pacyfikację getta płockiego odpowiedzialny był ten sam Niemiec, który zatrudnił Ojca. Był strasznie łasy na wszystkie bogactwa, które zostały po żydowskich finansistach. Zabierał wszystko, co miało jakąkolwiek wartość.” -mówi z niesmakiem Pani Maria.

W marcu 1945 roku do Płocka wkroczyli Rosjanie. Neumann wyjeżdżał z Płocka w ostatniej chwili. Już widzieliśmy wojska rosyjskie, a on zaprzęgał wóz węglowy i uciekał. Nie uciekł jednak daleko. Na rogatkach płockich złapali go chłopi, którzy wiedzieli, kim był i zatłukli go cepami. „Przed wyjazdem Neumann dał mojemu Ojcu klucze do mieszkania. Twierdził, że jeszcze wróci do Płocka”- mówi Pani Maria.

Ojciec Pani Marii, póki nie dostał przydziału na to mieszkanie, nie chciał się do niego wprowadzać. Mieszkanie było parterowe, więc szabrownicy rozkradli to, czego nie zabrał Neumann. W mieszkaniu zostały tylko meble.

Po wojnie Ojciec pani Marii dostał pracę w Starostwie. „Uruchamiał różne fabryki okradzione z urządzeń przez Rosjan. Pieniądze nie miały większej wartości, więc płacili mu w deputatach (czasami chlebem albo innymi produktami). Tak przetrwaliśmy ten najgorszy okres”- opowiada Pani Maria.